Mam zaszczyt gościć Aleksandrę Bednarz, brązową medalistkę Mistrzostw Świata Pole Dance. Ola jest absolwentką AWF Katowice. Skończyła również Dietetykę, Menadżera Sportu i dziesiątki profesjonalnych szkoleń. Na co dzień prowadzi zajęcia we własnym studio fitness.
Kiedy jechałem na spotkanie z Olą, nie byłem do końca świadomy, że tak się zakończy. Myślałem, że porozmawiamy głównie o jej aktualnym życiu i zdobyciu mistrzostwa. Okazało się jednak, że Ola jest niesamowitym przykładem człowieka, który nie boi się żyć. Jej droga do miejsca, w którym jest teraz, była pełna przygód i prawdziwej odwagi. Pracowała w Polsce, na Słowacji, w Anglii i na Teneryfie. Z każdego z tych miejsc wyniosła bagaż pełen wiedzy i doświadczeń, dzięki któremu dzisiaj z sukcesami podbija rynek Pole Dance.
Motto życiowe Steve’a Jobsa brzmiało : “Pozostań nienasycony. Pozostań nierozsądny”. Moja dzisiejsza bohaterka zdaje się myśleć podobnie. Zachęcam do czytania. Nasza rozmowa odbyła się w studio Oli.
Wytrwały: Bardzo dziękuję, że znalazłaś czas na spotkanie. Przed wywiadem wspomniałaś mi, że Twoja droga do sukcesu nie była tak prosta. Co miałaś na myśli?
Aleksandra Bednarz: Moja droga była bardzo kręta. Skończyłam AWF i jeszcze w trakcie studiów dostałam propozycję pracy jako instruktor fitness oraz tancerka na meczach siatkówki i różnych imprezach. Po studiach podjęłam pracę jako nauczyciel WF-u i pracowałam w ten sposób 1,5 roku. Cały czas należałam też do małej grupy, z którą robiłyśmy pokazy taneczno-fitnessowe we współpracy z dwiema agencjami reklamowymi . Wtedy niespodziewanie znalazłam pracę jako stewardessa i przeprowadziłam się do Warszawy.
W : Czemu stewardessa?
AB: (śmiech) Totalny przypadek. Zobaczyłam Wyborczą, która leżała na stole u rodziców i przeczytałam ogłoszenie „Stewardessy poszukiwane”. Taka praca zawsze mi się kojarzyła z czymś niesamowitym. W szkole, w której pracowałam, była kiepska atmosfera, więc zdecydowałam, że spróbuję. Po dwóch dniach od wysłania aplikacji zostałam zaproszona na pierwszą rozmowę, potem kolejne. Przeszłam miesięczny kurs, zdałam egzamin i zostałam stewardessą. Latałam przez 3,5 roku. Na szczęście ludzie, którzy planowali nasze grafiki, byli chętni do współpracy. Latałam dla nich, kiedy ktoś im wypadł i pilnie szukali załogi. Oni z kolei zamieniali mi loty, kiedy tego potrzebowałam. Dzięki temu miałam możliwość 2 razy w tygodniu prowadzić zajęcia fitness w Warszawie i w międzyczasie skończyć studia podyplomowe: “Poradnictwo żywieniowe i dietetyczne”.
W: Jak to w międzyczasie?!
AB: No w międzyczasie! (śmiech) Możliwość ustalania grafiku z dnia na dzień pozwoliła mi robić wiele rzeczy, a ja nie umiem robić tylko jednej rzeczy. Po prostu nie umiem!
W: To dość odważny krok. Nagle wyjechałaś do Warszawy na 3,5 roku.
AB: Wtedy jeszcze nie wiedziałam na ile wyjeżdżam. Miałam 25 lat, mnóstwo pomysłów, zapału… i nie realizowałam się w szkole. Czegoś mi brakowało, więc chciałam szukać. Wyjechałam do Warszawy w trakcie roku szkolnego. Najbardziej było mi żal zostawiać moich uczniów, bo bardzo się polubiliśmy.
W: Skoczmy w przyszłość. Co się stało, że wyjechałaś z Warszawy?
AB: Mężczyzna! Słowak, dla którego zdecydowałam się zostawić pracę i wyjechać na Słowację. Zdecydowanie jednak nie wyobrażałam sobie, żeby nie pracować. Planowano tam otwarcie nowego fitness klubu. Czekając na to, wprowadziłam się do rodziców, do Bojkowa. Byłam dużo bliżej Słowacji. Pracowałam wtedy w sklepie kulturystycznym w Gliwicach, zajmowałam się tworzeniem opisów suplementów diety pod kątem pozycjonowania. Dużo się nauczyłam, dzięki czemu sama pracuję nad pozycjonowaniem mojego studia. Kiedy dostałam na Słowacji pracę instruktora fitness, wyjechałam. Zawsze wydawało mi się, że Czechy i Słowacja są w tej dziedzinie trochę “za nami”. Okazało się, że wręcz przeciwnie! TRX, CROSSFIT, czy zumba, już wtedy cieszyły się dużą popularnością na Słowacji. Do Polski dotarły znacznie później. Bardzo dużo nauczyłam się tam od doświadczonego trenera personalnego, którego poprosiłam o szkolenie mnie. Zgodził się i początkowo tylko obserwowałam jego treningi. Pracowałam dla niego do czasu, aż zdobyłam swoją pierwszą klientkę — moją obecną przyjaciółkę Mirkę. Potem było coraz lepiej, coraz więcej klientów i znajomych.
W: Dlaczego teraz siedzimy w Twoim studio w Polsce, a nie na Słowacji?
AB: W klubie na Słowacji pracowałam zarówno jako instruktor fitness, trener personalny i dietetyk. Bardzo dużo rozmawiałam z klientami odnośnie obsługi klienta, świadczonych usług itp. Sporo było tam do poprawy. Próbowałam dokonać zmian, rozmawiałam z menadżerami, ale żaden mój pomysł nie został wykorzystany. Czułam, że mogę zrobić to lepiej, ale chciałam najpierw zobaczyć jak naprawdę powinno wyglądać zarządzanie fitness klubem. Postanowiłam wyjechać gdzieś, gdzie mogę się tego nauczyć. Padło na Londyn – już kilka lat wcześniej pokochałam to miasto, a intuicja podpowiedziała, że to dobry kierunek. Poczułam, że właśnie tam chcę pojechać i wyjechałam ze Słowacji. Wstępnie na 2 miesiące.
W: Miałaś dokładny plan?
AB: Miałam trzy główne cele: dowiedzieć się jak najwięcej o branży fitness, nauczyć się zarządzania fitness klubem i doszlifować język do perfekcji. Niestety okazało się, że Polskie papiery fitness są nieważne, a egzamin brytyjski był bardzo drogi. Po analizach stwierdziłam, że przecież nawet pracując na recepcji fitness klubu, dowiem się tego, na czym mi zależy. Pojechałam tam w ciemno szukać pracy. Nie miałam nawet noclegu.
W: Znowu odważny ruch. Miałaś już stałą pracę na Słowacji i nagle z niej zrezygnowałaś.
AB: Tak. Swoich klientów na czas wyjazdu „oddałam” w dobre ręce zaprzyjaźnionego trenera personalnego. Potem przetłumaczyłam wszystkie swoje papiery i wyjechałam. Założenie było takie, że to tylko na dwa miesiące. Jeśli się uda, zostanę dłużej. Wynajęłam pokój na 2 dni przed wylotem — nawet nie mając możliwości zobaczenia jego zdjęć. Stwierdziłam, że 2 miesiące przeżyję gdziekolwiek. Jeśli zdecyduję się zostać, to coś sobie znajdę. W ciągu dwóch tygodni od przylotu dostałam pracę. Z racji tego, że jestem bardzo niecierpliwa, w sumie dostałam dwie prace. W barze i w klubie fitness. Zostałam zatrudniona jako doradca sprzedaży. Byłam przerażona. Nie rozumiałam wielu osób. Każdy mówił z innym akcentem i trafiłam na fatalną menadżerkę. Początkowo nauczyłam się tylko tego, o co sama zapytałam kolegów z pracy, ale dawałam z siebie wszystko. Po dwóch tygodniach, ze względu na mój słaby angielski, przenieśli mnie na stanowisko coucha i zaproponowali mi załatwienie brytyjskich papierów instruktora. Paradoksalnie, słaby angielski mi pomógł. (śmiech)
W: No tak. O ile dobrze poznałem Twój temperament, z dobrym angielskim pewnie byłabyś najlepszym doradcą sprzedaży i nie zaproponowaliby Ci coucha. (śmiech)
AB: Pewnie byłabym dobra, ale z pewnością nie miałabym z tego satysfakcji. W każdej sieciówce sprzedaż polega na „wciskaniu” członkostwa bez względu na to, czy ktoś następnego dnia jeszcze tego chce, czy już nie. Prędzej czy później, sama bym zrezygnowała. Moim celem jest sprzedawanie pasji. Zarażanie miłością do sportu, pokonywanie własnych słabości i odnajdywanie w sobie pokładów, o których wcześniej nawet nie mieliśmy pojęcia.
W: Co było dalej?
AB: Po 3 tygodniach pracy przeniesiono mnie do klubu w innym rejonie. Początkowo byłam podłamana, bo w pierwszym dałam z siebie wszystko. I co? Znowu miałam zaczynać od początku? Na szczęście ponownie okazało się, że dobrze się stało. Trafiłam na świetnego menadżera. Trenował ze mną udawane rozmowy telefoniczne i ćwiczyliśmy scenki, żeby dopracować mój angielski. Co miesiąc robiłam też nowe szkolenia. Aqua aerobik, Spinning, szkolenia sprzedażowe. Rewelacja!
W pewnym momencie stanowisko coucha przestało być dla mnie satysfakcjonujące. (śmiech) Chciałam zostać zastępcą menadżera i ówczesna menadżerka klubu zobowiązała się mi pomóc. To była sieciówka, więc mój awans nie wykluczał się z jej stanowiskiem. W wolnych chwilach szkoliła mnie na swoje stanowisko tym bardziej, że planowała odejście i chciała przygotować mnie na swoje miejsce. Aplikowałam, miałam rozmowę, ale niestety nie dostałam tej pracy. Problem w tym, że nie dostałam żadnej informacji zwrotnej. Nikt nie poinformował mnie, czego mi brakuje, nad czym mam popracować. Po prostu pewnego dnia pojawił się nowy zastępca menadżera. Poczułam się, jakbym dostała w twarz. Rozczarowana i rozgoryczona złożyłam wypowiedzenie.
W: Wtedy jeszcze pracowałaś jako barmanka?
AB: Nie, po dwóch miesiącach zrezygnowałam. Nie byłam w stanie fizycznie długo ciągnąć dwóch etatów. Po odejściu z klubu w końcu miałam możliwość odpocząć. Chciałam polecieć na wakacje z mamą gdzieś, z daleka od zatłoczonego miasta. Dałam mamie wolny wybór i wybrała Teneryfę. Ja wybrałam hotel.
W: Niech zgadnę. Zostałaś na Teneryfie?
AB: (śmiech) No prawie. Wyspa bardzo mi się spodobała. Pomyślałam, że fajnie byłoby tam pracować. Byłam z mamą w świetnym, bardzo spokojnym hotelu. W samym hotelu były niesamowite animacje i spektakle przygotowane dla gości. Pomyślałam sobie, że bez problemu mogłabym tak tańczyć. Któregoś dnia podeszłam do prowadzących i zapytałam, co muszę zrobić, żeby dla nich pracować. Okazało się, że akurat kogoś szukają. (śmiech) Odchodziła główna tancerka i potrzebowali kogoś doświadczonego. Wracałam do Londynu z nową pracą. Musiałam spakować się i wysłać rzeczy do Polski. Załatwiłam papiery i poleciałam na Teneryfę.
Zakwaterowanie i wyżywienie miałam w hotelu. Czułam się jakbym Pana Boga za nogi złapała. Niestety długo to nie trwało. Po dwóch miesiącach znowu mnie zjadła ambicja. Ćwiczyliśmy cały czas te same układy, a Hiszpanie z wysp są dość leniwi i nie chcieli wprowadzić żadnych zmian, nowości. Od lat robili to samo. Po kolejnych kilku miesiącach postanowiłam, że wrócę na chwilę do Polski i zobaczę co dalej. Dałam sobie wtedy 3 tygodnie i nie chciałam przez ten czas podejmować żadnej decyzji. Po 10 dniach (śmiech) zdecydowałam, że zostaję w kraju i szukam pracy tutaj, jako menadżer klubu, co finalnie zrealizowałam.
W: Przechodząc zgrabnie do Pole Dance. Jak to się stało? Wróciłaś z Teneryfy 2,5 roku temu a teraz jesteś brązową Mistrzynią Świata.
AB: Jeszcze będąc w Londynie poszłam na lekcję próbną. Niesamowicie mi się spodobało, ale nie byłam w stanie chodzić na zajęcia regularnie. Zajęcia odbywały się zazwyczaj w godzinach, w których pracowałam. Po powrocie do Polski, zaczęłam chodzić na zajęcia. Z grupowych po miesiącu przeszłam na indywidualne, ale niestety nie byłam z nich do końca zadowolona. Czułam, że to jest „TO”, więc postanowiłam otworzyć swoje studio.
W: Chwila! Ot tak po prostu? “Otworzyłam swoje studio?” Miałaś wtedy już na tyle duże umiejętności?
AB: (śmiech) Nie, ale wiedziałam, że się nauczę! Miałam podstawy z tańca, siłę, ogromne chęci i pewność, że się uda. Wszystko się da. Zrobiłam analizę finansową i znalazłam świetną salę, którą trzeba było trochę przerobić. Przygotowałam ją i zaczęłam pracować nad reklamą, równocześnie intensywnie ćwicząc. Moją przewagą miała być jedna rura na osobę i dużo miejsca wokół rur. Wiedziałam, czego sama oczekuję od zajęć i co dać klientom, żeby byli zadowoleni. Po za tym w Pole Dance jestem samoukiem i sama opracowywałam metodykę nauczania. Figur, których uczyłam się przez kilka zajęć, potrafię teraz nauczyć moje kursantki w ciągu jednej albo dwóch lekcji. Sporo czasu zajęło mi też znalezienie unikalnej nazwy – wreszcie wpadłam na „Fit Wizja”.
W: Nie bałaś się związać z branżą, która w Polsce jest trochę niezrozumiana? Spotkałaś się z negatywnym odbiorem tego, że “tańczysz na rurze”?
AB: Kiedy powiedziałam rodzicom, że chcę otworzyć studio Pole Dance, czyli tańca na rurze, mama powiedziała: „Co ludzie w Bojkowie powiedzą?!”. Na szczęście po tylu latach moich różnych wyborów, mają do mnie zaufanie i zawsze wspierają mnie w tym, co robię. Nawet jeśli nie do końca im się to podoba.
Wśród osób, którym mówię, czym się zajmuję, najczęściej spotykam się z “błyskiem w oku” u mężczyzn. Kobiety z kolei często dopytują i chcą dowiedzieć się więcej. Dzięki takim programom jak “Mam Talent” powoli zwiększa się świadomość ludzi o Pole Dance. Jest coraz lepiej.
W: Po całej tej opowieści nasuwa mi się pytanie.… Kiedy masz czas na życie prywatne?
AB: (śmiech) Bałam się tego pytania. Mam życie towarzyskie, ale kiedy robisz coś, co kochasz, praca miesza się trochę z życiem prywatnym i tak naprawdę ciągle pracujesz. Nawet spędzając czas z najbliższymi, ciągle mówisz o tym, co kochasz. Wpadasz na nowe pomysły. W pewnym sensie wciąż pracujesz.
Wiesz, co robię kiedy mam dzień wolny? Przyjeżdżam do swojego studio, wyłączam telefon, włączam muzykę… i odpoczywam ćwicząc. Mój chłopak w tej chwili mieszka za granicą, więc widujemy się rzadko. Oboje bardzo dużo pracujemy, żeby mieć dla siebie czas, kiedy przyjeżdża do Polski. Nawet wtedy często robimy sobie wspólne treningi w studio.
W: A jak się czujesz jako brązowa Mistrzyni Świata i jak to się stało, że wystartowałaś?
AB: Dobrze! Zobaczyłam plakat mistrzostw, przeczytałam regulamin, wysłałam filmik eliminacyjny i …dostałam się. W sumie startowało około 60 osób we wszystkich kategoriach. Mój chłopak wybrał mi muzykę, sama ułożyłam choreografię, znalazłam kostium, zabrałam przyjaciół i pojechaliśmy do Pragi. Wystartowałam w kategorii amatorów, ale po występie okazało się, że sędziowie przenieśli mnie do kategorii profesjonalistów. Podobno zdeklasowałam amatorów! Z jednej strony to było wyróżnienie. Z drugiej bałam się, że jednak nie dostanę medalu, a bardzo chciałam! Na szczęście udało się. Zdobyłam brązowy medal!
W: Jeszcze raz serdecznie Ci gratuluję! Przed wywiadem wspomniałaś, że chciałabyś się odnieść do jednego z ostatnich wpisów, który pojawił się na blogu. (link - Uprawiasz sport po to, żeby schudnąć? — Nigdy nie będziesz szczęśliwy)
AB: Tak. Po wielu latach pracy w branży fitness, wśród kursantek Pole Dance po raz pierwszy spotkałam inną motywację do ćwiczeń niż chudnięcie i spalanie kalorii. Dziewczyny mówią, że to ich pierwsza pasja. Inne, że zapominają tu o całym świecie, o problemach i stresie. Dziewczyny nie mogą doczekać się kolejnych zajęć. Nie po to, żeby chudnąć, tylko po to, żeby odreagować i zrelaksować się. Dlatego mówimy, że rura uzależnia i daje niesamowitą satysfakcję. A to, że pole sport pięknie rzeźbi sylwetkę – to przy okazji.
W: Ostatnie pytanie. Jaka jest Twoja recepta na realizowanie się?
AB: Po wielu doświadczeniach wiem, że trzeba znaleźć coś, co się kocha. Jeżeli wybieramy przez pryzmat pieniędzy — nie uda się. Motywacja zawsze prędzej, czy później zgaśnie. To musi być coś, co daje ciarki na plecach na samą myśl. Kiedy znajdziemy tę swoją miłość, trzeba postawić sobie cel i dążyć do niego. Nie przejmować się kłodami, które los rzuca pod nogi. No i kompletnie nie przejmować się ludźmi, którzy często nie sprzyjają. Z czasem znajdą się tacy, którzy chętnie pomogą i zawsze trzymają kciuki.
W: Bardzo Ci dziękuję za rozmowę!
AB: Dziękuję również. Pozdrawiam czytelników Wytrwali.pl i zapraszam na www.fitwizja.pl.
Historia Oli jest prawdziwym motywatorem. Uczy, że za marzeniami trzeba podążać do skutku i nie bać się ryzyka. Odwaga i wytrwałość to prawdziwie mordercza mieszanka.
Podziel się tą historią wśród swoich znajomych. Zachęcam Was do komentowania i subskrypcji bloga!
Pozdrawiam,
Extra wywiad!!!!!
Nie rozumiem ludzi podchodzących źle do “tańca na rurze”. To wymaga niebotycznej wręcz sprawności i wielu ćwiczeń. Brawo dla Pani Oli! Oby tak dalej i trzymam kciuki za złoty medal w przyszłości!
Po rozmowie z Olą nie mam co do tego najmniejszych wątpliwości!
Dziękuję za komentarz i zachęcam do subskrypcji!
Pozdrawiam,
Wytrwały
Od jutra rozpoczynam odchudzanie, kto sie odchudza ze mna? Nie bedzie latwo ale trzeba sie wziac za siebie. Szukalam duzo w necie i mam juz dobry plan na schudniecie, wpiszcie sobie w google — xxally radzi jak szybko schudnac — i powiedzcie co o tym myslicie.